niedziela, 8 lutego 2009

Powrót

- Śmiało, weź dwie.
- Ok. – odpowiedziałem.
Po chwili podskakiwałem już w rytmie wciągających rytmów house & elektro i czekałem na efekt. W między czasie na parkiecie pojawiło się dwóch „rasowych” dresiarzy wywijając prowokująco, co zwróciło uwagę męskiej i żeńskiej części uczestników imprezy. Sam niemal z językiem na brodzie obserwowałem jak tańczą. Chyba doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że większość oczy skierowana jest właśnie na nich. Nie zwracali uwagi na nikogo i dalej robili swoje.
W końcu poczułem pierwsze efekty. Muzyka wprawiła mnie w totalny trans, docierając do każdego zakątka mojego ciała. Zrobiło mi się błogo. Dawno tak dobrze się nie bawiłem. Żałowałem tylko, że nie ma moich znajomych, z którymi zwykle tu przychodziłem. Zaschło mi w gardle. Zamówiłem w barze red bulla z wódka i siadłem z boczku, żeby troszkę odsapnąć. Efekty nasilały się. Muzyka dodatkowo wprowadzała mnie w trans. Wszystko zaczęło mi wirować przed oczami. Poczułem niepokój. Chyba jednak troszkę przesadziłem. Stwierdziłem, że najlepszym wyjściem w tym przypadku będzie pójście do domu. I tak nieuchronnie zbliżał się ranek, a na afterek i tak już nie mam siły. Zresztą nie lubię wracać z imprez kiedy jest jasno i jest pełno ludzi na mieście, bo pewnie w takich okolicznościach wyglądam jak strach na wróble i nie znoszę, kiedy ludzie gapią się na mnie gdy jestem w takim stanie. Odebrałem kurtkę w szatni.
- Na razie – rzuciłem jak zwykle przy wyjściu do bramkarzy.
- Cześć – odpowiedzieli.
Znalazłem się na zewnątrz. Chyba powinienem wezwać taksówkę. Wyciągnąłem telefon, ale na wyświetlaczu nic nie mogłem odczytać, bo mi wszystko latało. Ok, jakoś dojdę do metra albo jakiegoś autobusu. Po pierwszych krokach dostrzegłem, że coś dziwnego dzieje się wokół mnie. Budynki wokół świecą nienaturalnymi, jaskrawymi barwami, jakby były całe z neonów. Każdy w innym kolorze.


- Ale zajebiście… - nie wiem czy wypowiedziałem to na głos, czy tylko w myślach, ale widok był niesamowity. Rozejrzałem się dookoła, ale w pobliżu nie było nikogo. Byłem chyba jedynym obserwatorem tych niecodziennych wizualizacji. Mnogość i intensywność barw była powalająca, ale coś mi tu nie grało. Znam przecież doskonale te okolice i rozpoznaję budynki, więc skąd się wzięły te orientalne, strzeliste wieżyczki z kręcącymi się kopułami? Wyrastały zza dobrze znanych mi budowli.
Znalazłem się na jakimś placu. W normalnych warunkach doskonale wiedziałbym gdzie jestem, ale przez te porąbane arabskie budowle wszystko mi się pomieszało. Do tego wciąż te pulsujące, neonowe barwy, które rozświetlały wszystko wokół mnie. Nagle słyszę jakiś hałas. Coś jedzie. Rozglądam się, ale nic nie widzę. Nasłuchuję i moje zdziwienie sięga zenitu. To przecież jakaś konna bryczka! Nie widzę jej, ale doskonale słyszę odgłos kopyt i kół jadących po bruku. Przejechała gdzieś obok zostawiając po sobie tylko echo. Ok, już wiem co jest grane. Wszystko jest normalne, a to co widzę, to tylko efekt mojej nieodpowiedzialnej zabawy. Zaraz to wszystko zniknie. Oparłem się o jakąś ścianę, zakryłem dłońmi oczy. Gdy znowu otworzę oczy wszystko wróci do normy i pójdę do domu. Mija chwila. Otwieram oczy, rozglądam się dookoła, ale ciągle jestem w jakimś pieprzonym matrixie. No to ładnie! Gdyby te budynki tylko świeciły to jakoś bym sobie poradził z drogą powrotną, ale one są pomieszane z jakimiś bajkowymi, niesamowitymi budynkami i chociaż całość wyglądała rewelacyjnie i bardzo pięknie, to niestety zaburza kompletnie moją wiedzę na temat tego, w którą stronę mam iść. Nie ma co stać i biadolić. Jakoś trzeba się odnaleźć w tym świecie. Przecież doskonale wiem, że to tylko iluzja. Idę przed siebie, bo jak będę stał w miejscu to na pewno nigdzie nie dojdę. Nogi mam dziwnie odrętwiałe, ale na szczęście też mają ochotę gdzieś dojść. Słyszę tylko swoje kroki i oddech, ale nie tak normalnie jak to się słyszy, lecz jakby dobiegało to do mnie gdzieś z zewnątrz, odbijało się od moich uszu i odlatywało gdzieś w daleką przestrzeń niesione echem…


- Ja pie….lę – powtarzam co chwilę pod nosem – ale się dorobiłem.
Moja wędrówka wciąż trwała wśród tych nienaturalnie rozświetlonych jaskrawo przedziwnych budowli. Nagle stanąłem z nadzieją, że rozpoznam teren i skieruję się w odpowiednim kierunku. Okazało się, że wróciłem do miejsca na placu, w którym już wcześniej byłem, czyli zatoczyłem kółko. Nagle usłyszałem grupkę ludzi idących gdzieś w oddali. Chyba też wracali z jakiejś imprezy, bo byli bardzo rozweseleni. Chciałem do nich podejść i spytać się o drogę, ale gdy się przysłuchałem ich rozmowie, stwierdziłem, że rozmawiali w bardzo dziwnym, a wręcz śmiesznym języku, którego zupełnie nie znałem.
- No to ładnie – pomyślałem – w tym matrixie jestem zdany wyłącznie na siebie. Brakuje mi tu tylko kolejnej konnej bryczki, albo …rycerza na białym koniu.
Postanowiłem iść nadal przed siebie, uważniej przypatrując się temu, co się dzieje dookoła mnie. Wciąż mijałem kolejne kolorowe kamieniczki świetlące się na przemian jaskrawą zielenią, wręcz seledynem, czerwienią wpadającą w róż, nierealną niebieskością i rażącymi fioletami, a zza nich wciąż wyrastały kolejne bajkowe budowle rodem z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Nadal przysłuchiwałem się moim krokom i oddechowi, które teraz brzmiały bardzo nienaturalnie i odlegle.
W końcu dobiegł mnie szum ulicy. Zobaczyłem jakiś przystanek. Całe szczęście, że on wyglądał jakoś normalnie i nie świecił. Okazało się, że jestem gdzieś na Stawki. Podjeżdża autobus. To już nawet nie nocny, więc chyba jest dość wcześnie. Zbliża się bardzo powoli, jakby niepewnie. Uff… To nawet ten, który zawiezie mnie pod sam dom. Mam jednak odrobinę szczęścia. Zza okna nadal oglądam kolorowe budynki, ale ich blask jest już jakby mniejszy, jakby ta paleta barw nieco przygasała. Nie było też już bajecznych budowli. Powoli wracam do realnego świata. W końcu wysiadam i kieruję się do domu. Otwierając drzwi od klatki raz jeszcze spoglądam na budynki znajdujące się po drugiej stronie ulicy. Jakby na pożegnanie, raz jeszcze ślicznie mi zamigotały. Mój matrix właśnie się skończył.
Kładłem się spać w lekkim szoku. Cieszyłem się, że już leżę w swoim łóżeczku, ale o moim niebywałym powrocie trudno będzie zapomnieć…


Chociaż wszystko wyglądało bardzo ładnie i pięknie, nie wiem, czy chciałbym to przeżyć jeszcze raz. Strach był jednak większy od tego co widziałem.
No cóż… Głupota ludzka nie zna granic…

Brak komentarzy: