środa, 10 marca 2010

Dół

Kiedy jest się w głębokim dole, człowiek chciałby z kimś pogadać, do kogoś się przytulić, mieć kogoś przy sobie…

W sytuacji kiedy wydaje ci się, że już dalej nie dasz rady tak żyć, przyjaciele mówią „Nie łam się, będzie dobrze”, „Musisz być silny”, „Jakoś to będzie”. Wtedy widzisz, że tak naprawdę nie masz żadnych przyjaciół i w krytycznej sytuacji zostajesz zupełnie sam, a takie rady to zwykłe slogany, których używa się tylko po to, żeby pokazać jacy to jesteśmy dobrzy dla innych. Sam też tak postępowałem i dopiero teraz widzę ile w tym jest ukrytej obłudy.

Czasami doły bywają bardzo konstruktywne, bo skłaniają do wielu przemyśleń, zastanowienia się nad sobą, nad przyszłością. Czasami…

Mnie niestety dopadła jakaś melancholia, wspominam ludzi, których już dawno nie ma, czasy, które bezpowrotnie minęły. Może kiedyś też nie było zbyt słodko, ale po wielu latach wspomnienia bywają bardzo miłe.

Zastanawiałem się w którym momencie życia czułem się bardzo szczęśliwy. Okazało się, że tak naprawdę nie mogę sobie nic takiego przypomnieć, a przecież kawał życia już za mną. Sam jestem tym zszokowany.

A co będzie dalej? Przerażenie mnie ogarnia, kiedy pomyślę o kolejnym dniu. Jak długo można to jeszcze ciągnąć? Powoli tracę chęć życia… Może to już czas na taniec...





środa, 11 listopada 2009





To był maj, pachniała Saska Kępa… - przynajmniej tak było, gdy pisałem tu ostatnio. Teraz to już jesień się konczy…



Dużo czasu minęło, sporo się wydarzyło. Żeby jeszcze na lepsze to by było ok, ale niestety nie. Chyba mam jakiegoś pecha w życiu. Ciągle ktoś lub coś mi rzuca kłody pod nogi.



Wiem… Kiedy zaczynałem tu cokolwiek pisać, miałem nie użalać się nad sobą, ale co ja mam k…a zrobić, jak wszystko idzie nie tak (jak chcę). Chyba w tym nawiasie sam sobie odpowiedziałem na pytanie. Może za dużo chcę?



W każdym bądź razie jednego jestem pewny: nie nadaję się do związków. Może za późno zacząłem próbować? Może przyzwyczaiłem się do siebie? Albo mam problem sam ze sobą… Chyba to ostatnie…



Chyba za dużo pytań…





Nie wiem po jaką cholerę ja piszę tego bloga…

niedziela, 3 maja 2009

Maj


W maju jak w gaju – brzmi przysłowie. Faktycznie, pierwsze dni maja zaskoczyły piękną pogodą. Wszystko wokół zieleni się, rozkwita, aż chce się żyć. Po dzisiejszym spacerku nogi mi w d..ę wchodzą, ale warto było poszlajać się troszkę wśród przyrody.

Żeby tylko jeszcze kasy było troszkę więcej… Ostatnio mój portfelik jakiś strasznie chudziutki…

W kwietniu zupełnie nic nie pisałem, ale nie było kiedy. Zacząłem nową pracę. Z początku wydawało mi się, że szybko coś tam osiągnę, ale po miesiącu okazało się, że wcale nie jest to takie łatwe. W sumie to nie tylko z mojej winy tak się dzieje, bo jakieś tam decyzje padają z „góry”, ale widzę, że sam też jednak nie robię pewnych rzeczy tak jak powinienem. No cóż… Trzeba się teraz wziąć ostro i bardziej efektywniej do roboty.

Dzięki nowej pracy miałem okazję na zawodowym gruncie spotkać się z „AS”. Bałem się zobaczyć go po tylu miesiącach i po tych wszystkich przeżyciach. Bałem się, że znowu wróci uczucie, powrócą wspomnienia… Okazało się jednak, że nic takiego się nie stało. Właściwie to uświadomiłem sobie, że wszystkie te moje odczucia w stosunku do niego to właściwie tylko moja wyobraźnia. Kochałem nie jego, a jedynie wyobrażenie o nim. Dobrze, że się spotkaliśmy. Teraz przynajmniej ten rozdział mojego życia mam już za sobą.

Wywiad

Ktoś poprosił mnie, bym odpowiedział na kilka pytań, potrzebnych do jakiejś pracy. Pomyślałem sobie: dlaczego nie? Po udzieleniu odpowiedzi stwierdziłem, że zamieszczę je na blogu, co niniejszym czynię.

  1. Jakbyś określił, to kim jesteś? ( jakimi słowami)

Normalny, raczej przeciętny, nie wyróżniający się z tłumu.

  1. Czym dla Ciebie jest comming out?

Prawdą. Wyjściem z zakłamania. Życiem w zgodzie z własnym sumieniem.

  1. Co skłoniło Cię do podjęcia decyzji o comming out?

Miałem dość pytań typu: masz dziewczynę? kiedy się wreszcie ożenisz? twoi znajomi ze szkoły już dawno założyli rodzinę, mają dzieci, a ty? (w tym przypadku nikt nie pamięta o tym, że ok. 50% z nich jest już dawno po rozwodzie).

  1. Kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że jesteś homoseksualistą?

Zawsze o tym wiedziałem.

  1. Kto z Twojego prywatnego otoczenia wie o Twojej orientacji seksualnej?

Najbliższa rodzina, większość znajomych.

  1. Kto z Twojego życia zawodowego wie o Twojej orientacji?

W obecnej pracy jeszcze nikt, ale w poprzedniej wszyscy wiedzieli.

  1. Jakie były okoliczności poinformowania Twojego otoczenia, kim jesteś?

Bardzo różne. Generalnie nie zależało mi na rozgłaszaniu całemu światu o tym. Po prostu nadchodził taki moment, że mogłem to komuś powiedzieć.

  1. Jak wyglądały Twoje relacje z rodziną przed comming outem?

Tak samo jak teraz. Nic się nie zmieniło.

  1. Z jakimi reakcjami odnośnie Twojej orientacji spotkałeś się Ty i Twoi znajomi?

Często dało się zauważyć, że osoby które dowiadywały się o mojej orientacji lub innych, przyjmowały to bardzo przyjaźnie, a czasami aż nadto przyjaźnie, jakby chciały przez to powiedzieć, że im to kompletnie nie przeszkadza, a wręcz cieszyły się, że mają kumpla czy przyjaciela geja.

  1. Czy uważasz, że to typowe reakcje?

Raczej tak. Pewnie nie wszędzie tak jest. Być może miałem po prostu takie szczęście.

  1. Jak reagowałeś na taką sytuacje?

Uśmiechem, żartem.

  1. Co czułeś, kiedy postanowiłeś się ujawnić?

Na początku było mi głupio. Potem wszystko wracało do normy i na pewno była to dla mnie ulga.

  1. Jakich reakcji się spodziewałeś?

Odtrącenia. Poniżenia.

  1. Jakbyś ocenił Twoje relacje z rodziną obecnie?

Nie zmieniły się. Są raczej dobre.

  1. Co zmieniło się w twoim życiu po comming out?

Nic. Jest tak jak było, tyle tylko, że nie muszę już opowiadać bzdur, że kiedyś się w końcu ożenię i mogę spokojnie pogadać z kumpelami o facetach, a z kumplami (tzw. zdeklarowanymi heterykami) pożartować na temat ich tyłków ;-) Mam z tego przy okazji niezły ubaw, bo strasznie ich to peszy ;-)

  1. Czy mógłbyś wyróżnić w swoim życiu jakieś ważne etapy?

- Jakie?

Wyprowadzenie się od rodziców, wyjazd z małego miasteczka do Warszawy.

- Jak je oceniasz?

Słuszna decyzja, chociaż żałuję, że tak późno ją podjąłem.

  1. Co zmieniło się w twoim życiu z perspektywy 10 lat?

Niestety, postarzałem się ;-) A tak poważnie, to zdecydowanie stałem się bardziej samodzielny, bardziej pewny siebie. Wiem czego oczekuję od życia.

  1. Gdybyś mógł cofnąć czas, również zdecydowałbyś się na comming out?

Tak, i to zdecydowanie wcześniej. Czasami mam wrażenie, że wszystko w moim życiu dzieje się o 10 lat za późno.

  1. Czy działasz aktywnie w organizacjach, które podejmują tematy homoseksualizmu?

Kiedyś działałem, a właściwie próbowałem, ale te organizacje właściwie niewiele robią, więc dałem sobie spokój. Okazało się, że jest to towarzystwo wzajemnej adoracji, którego jedynym celem jest lansowanie się gdzie tylko się da.

  1. Co sądzisz na temat ujawniania się osób publicznych?

Uważam to za coś zupełnie normalnego. W Polsce jest niewiele takich osób, ale jak dotąd nie spotkałem się z tym, żeby ktoś ich przez to krytykował. Wręcz odwrotnie. To właśnie o osobach publicznych, które ukrywają swoją orientację, a powszechnie wiadomo, że są osobami homoseksualnymi, często słyszę: to ten pedał, ciota, ta lesba.

  1. Jakbyś dzisiaj określił samego siebie?

Facecik z bagażem doświadczeń, z duszą małolata, chociaż czasami już troszkę zmęczony życiem.

piątek, 27 marca 2009

Przesilenie wiosenne

Nie chce mi się ostatnio nic pisać. Generalnie, w ogóle ostatnio nic mi się nie chce.

Ogarnął mnie totalny "tumiwisizm".

Mam nadzieję, że to tylko przesilenie wiosenne...

sobota, 7 marca 2009

Podróż

Po moim opisanym wcześniej "Powrocie" stało się coś, czego trudno było się spodziewać. Rozświetlone domy i budynki, arabska architektura i wyrastające zewsząd wieżyczki meczetów, ludzie rozmawiający w dziwnym, kompletnie niezrozumiałym dla mnie językiem stały się rzeczywistością. Zupełnie przypadkowo i całkiem niespodziewanie znalazłem się w jednym z arabskich krajów na bliskim wschodzie.
Wyjazd był spontaniczny i wcześniej nieplanowany. Wprawdzie „S” wspominał wcześniej o wyprawie gdzieś w ciepłe kraje, ale ja nawet o tym nie myślałem, bo miałem mnóstwo innych rzeczy na głowie, a taki wyjazd to było dla mnie coś bardzo odległego. I tak z dnia na dzień udaliśmy się w podróż. Tydzień odpoczynku i oderwania się od codziennego życia jednak dobrze mi zrobił, a słoneczne i morskie kąpiele dopełniły reszty. Niestety pogorszyło to moje relacje z „S”…

niedziela, 8 lutego 2009

Powrót

- Śmiało, weź dwie.
- Ok. – odpowiedziałem.
Po chwili podskakiwałem już w rytmie wciągających rytmów house & elektro i czekałem na efekt. W między czasie na parkiecie pojawiło się dwóch „rasowych” dresiarzy wywijając prowokująco, co zwróciło uwagę męskiej i żeńskiej części uczestników imprezy. Sam niemal z językiem na brodzie obserwowałem jak tańczą. Chyba doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że większość oczy skierowana jest właśnie na nich. Nie zwracali uwagi na nikogo i dalej robili swoje.
W końcu poczułem pierwsze efekty. Muzyka wprawiła mnie w totalny trans, docierając do każdego zakątka mojego ciała. Zrobiło mi się błogo. Dawno tak dobrze się nie bawiłem. Żałowałem tylko, że nie ma moich znajomych, z którymi zwykle tu przychodziłem. Zaschło mi w gardle. Zamówiłem w barze red bulla z wódka i siadłem z boczku, żeby troszkę odsapnąć. Efekty nasilały się. Muzyka dodatkowo wprowadzała mnie w trans. Wszystko zaczęło mi wirować przed oczami. Poczułem niepokój. Chyba jednak troszkę przesadziłem. Stwierdziłem, że najlepszym wyjściem w tym przypadku będzie pójście do domu. I tak nieuchronnie zbliżał się ranek, a na afterek i tak już nie mam siły. Zresztą nie lubię wracać z imprez kiedy jest jasno i jest pełno ludzi na mieście, bo pewnie w takich okolicznościach wyglądam jak strach na wróble i nie znoszę, kiedy ludzie gapią się na mnie gdy jestem w takim stanie. Odebrałem kurtkę w szatni.
- Na razie – rzuciłem jak zwykle przy wyjściu do bramkarzy.
- Cześć – odpowiedzieli.
Znalazłem się na zewnątrz. Chyba powinienem wezwać taksówkę. Wyciągnąłem telefon, ale na wyświetlaczu nic nie mogłem odczytać, bo mi wszystko latało. Ok, jakoś dojdę do metra albo jakiegoś autobusu. Po pierwszych krokach dostrzegłem, że coś dziwnego dzieje się wokół mnie. Budynki wokół świecą nienaturalnymi, jaskrawymi barwami, jakby były całe z neonów. Każdy w innym kolorze.


- Ale zajebiście… - nie wiem czy wypowiedziałem to na głos, czy tylko w myślach, ale widok był niesamowity. Rozejrzałem się dookoła, ale w pobliżu nie było nikogo. Byłem chyba jedynym obserwatorem tych niecodziennych wizualizacji. Mnogość i intensywność barw była powalająca, ale coś mi tu nie grało. Znam przecież doskonale te okolice i rozpoznaję budynki, więc skąd się wzięły te orientalne, strzeliste wieżyczki z kręcącymi się kopułami? Wyrastały zza dobrze znanych mi budowli.
Znalazłem się na jakimś placu. W normalnych warunkach doskonale wiedziałbym gdzie jestem, ale przez te porąbane arabskie budowle wszystko mi się pomieszało. Do tego wciąż te pulsujące, neonowe barwy, które rozświetlały wszystko wokół mnie. Nagle słyszę jakiś hałas. Coś jedzie. Rozglądam się, ale nic nie widzę. Nasłuchuję i moje zdziwienie sięga zenitu. To przecież jakaś konna bryczka! Nie widzę jej, ale doskonale słyszę odgłos kopyt i kół jadących po bruku. Przejechała gdzieś obok zostawiając po sobie tylko echo. Ok, już wiem co jest grane. Wszystko jest normalne, a to co widzę, to tylko efekt mojej nieodpowiedzialnej zabawy. Zaraz to wszystko zniknie. Oparłem się o jakąś ścianę, zakryłem dłońmi oczy. Gdy znowu otworzę oczy wszystko wróci do normy i pójdę do domu. Mija chwila. Otwieram oczy, rozglądam się dookoła, ale ciągle jestem w jakimś pieprzonym matrixie. No to ładnie! Gdyby te budynki tylko świeciły to jakoś bym sobie poradził z drogą powrotną, ale one są pomieszane z jakimiś bajkowymi, niesamowitymi budynkami i chociaż całość wyglądała rewelacyjnie i bardzo pięknie, to niestety zaburza kompletnie moją wiedzę na temat tego, w którą stronę mam iść. Nie ma co stać i biadolić. Jakoś trzeba się odnaleźć w tym świecie. Przecież doskonale wiem, że to tylko iluzja. Idę przed siebie, bo jak będę stał w miejscu to na pewno nigdzie nie dojdę. Nogi mam dziwnie odrętwiałe, ale na szczęście też mają ochotę gdzieś dojść. Słyszę tylko swoje kroki i oddech, ale nie tak normalnie jak to się słyszy, lecz jakby dobiegało to do mnie gdzieś z zewnątrz, odbijało się od moich uszu i odlatywało gdzieś w daleką przestrzeń niesione echem…


- Ja pie….lę – powtarzam co chwilę pod nosem – ale się dorobiłem.
Moja wędrówka wciąż trwała wśród tych nienaturalnie rozświetlonych jaskrawo przedziwnych budowli. Nagle stanąłem z nadzieją, że rozpoznam teren i skieruję się w odpowiednim kierunku. Okazało się, że wróciłem do miejsca na placu, w którym już wcześniej byłem, czyli zatoczyłem kółko. Nagle usłyszałem grupkę ludzi idących gdzieś w oddali. Chyba też wracali z jakiejś imprezy, bo byli bardzo rozweseleni. Chciałem do nich podejść i spytać się o drogę, ale gdy się przysłuchałem ich rozmowie, stwierdziłem, że rozmawiali w bardzo dziwnym, a wręcz śmiesznym języku, którego zupełnie nie znałem.
- No to ładnie – pomyślałem – w tym matrixie jestem zdany wyłącznie na siebie. Brakuje mi tu tylko kolejnej konnej bryczki, albo …rycerza na białym koniu.
Postanowiłem iść nadal przed siebie, uważniej przypatrując się temu, co się dzieje dookoła mnie. Wciąż mijałem kolejne kolorowe kamieniczki świetlące się na przemian jaskrawą zielenią, wręcz seledynem, czerwienią wpadającą w róż, nierealną niebieskością i rażącymi fioletami, a zza nich wciąż wyrastały kolejne bajkowe budowle rodem z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Nadal przysłuchiwałem się moim krokom i oddechowi, które teraz brzmiały bardzo nienaturalnie i odlegle.
W końcu dobiegł mnie szum ulicy. Zobaczyłem jakiś przystanek. Całe szczęście, że on wyglądał jakoś normalnie i nie świecił. Okazało się, że jestem gdzieś na Stawki. Podjeżdża autobus. To już nawet nie nocny, więc chyba jest dość wcześnie. Zbliża się bardzo powoli, jakby niepewnie. Uff… To nawet ten, który zawiezie mnie pod sam dom. Mam jednak odrobinę szczęścia. Zza okna nadal oglądam kolorowe budynki, ale ich blask jest już jakby mniejszy, jakby ta paleta barw nieco przygasała. Nie było też już bajecznych budowli. Powoli wracam do realnego świata. W końcu wysiadam i kieruję się do domu. Otwierając drzwi od klatki raz jeszcze spoglądam na budynki znajdujące się po drugiej stronie ulicy. Jakby na pożegnanie, raz jeszcze ślicznie mi zamigotały. Mój matrix właśnie się skończył.
Kładłem się spać w lekkim szoku. Cieszyłem się, że już leżę w swoim łóżeczku, ale o moim niebywałym powrocie trudno będzie zapomnieć…


Chociaż wszystko wyglądało bardzo ładnie i pięknie, nie wiem, czy chciałbym to przeżyć jeszcze raz. Strach był jednak większy od tego co widziałem.
No cóż… Głupota ludzka nie zna granic…